O jednej chwili, która może zmienić wszystko i
zabrać to, bez czego nie wyobrażaliśmy sobie życia. Moment, kiedy nagle
zapada głucha cisza, która początkowo jest tylko brakiem dźwięków.
Cisza, która jest wyrokiem dla kogoś, kto myślał, że śpiewanie to
jedyne, co potrafi. O zaczynaniu od nowa...
28 stycznia 2009 roku nagle i całkowicie
straciłam słuch. Odzyskiwałam go przez pół roku, nie wiedząc w jakim
stopniu leczenie się powiedzie. Tamten pamiętny dzień był przełomowym
momentem w moim życiu. Ta cisza, która zapadła, była bardzo ważną
lekcją, może nawet jedną z najważniejszych. Była pierwszym krokiem
wyjścia z chaosu, jaki zawładnął moim życiem. Cieszę się, że tak się
stało, choć do dziś całkowicie słuchu nie odzyskałam. Musiałam
nauczyć się czytać z mimiki twarzy; oczu, ruchu niemych warg. Znaleźć w
tej twarzy emocje, uczucia i to, czego jej właściciel nie mówi. Wtedy
dopiero zrozumiałam, na czym polega komunikacja oraz jak ważny jest
kontakt wzrokowy. Jakże trudno było słyszeć bez odrobiny dźwięku, bez
słów, które wydawało mi się, że ułatwiają komunikację. Stanęłam
w prawdzie przed sobą, nie mając żadnego wyboru. Zostałam do tego
zmuszona. Najpierw był ogromny strach, który zamykał mnie na wszystko.
Kiedy pogodziłam się z tym faktem, ta cisza okazała się po prostu
cudowna. Miałam wrażenie, jakbym tracąc słuch, prawdziwie zaczęła
słyszeć. Cisza przyniosła nieznany mi spokój. Nie była już tylko
brakiem dźwięków, a wyjątkowym stanem świadomości. Nigdy nie wyobrażałam
sobie życia bez mojej muzyki, bez śpiewania. Życie jednak potrafi
zweryfikować wszystkie nasze wyobrażenia. Nagle się okazuje, że możemy
żyć bez tego wszystkiego, bez czego jeszcze wczoraj nie wyobrażaliśmy
sobie życia.
Świat ciszy był dla mnie cudownym ukojeniem i nadal jest, bo daje mi to, czego nigdy nie dał mi żaden dźwięk, choćby najpiękniejszy. Tego nie da się tak opisać, nie da... To najlepsze doświadczenie, jakie mogło mnie spotkać, choć niezwykle bolesne. Zdaję sobie sprawę z tego, że ten odzysk jest w promocji, która kiedyś może się skończyć. Godzę się z tym, że ta cisza znów może kiedyś zapaść. Już się jej nie boję. Kolejny raz nie zdecydowałabym się przejść tej drogi do świata dźwięków. Jeśli kiedyś zapadnie cisza, przywitam ją ze spokojem. Siłę czerpię z mojego wnętrza, z miejsca, w którym przebywam i prawdziwej wolności, jaką odczuwam. Nie potrzebuję do tego żadnego boga.
Życie czasem zmusza nas do sytuacji, których nie chcemy, przed którymi się bronimy i których nie umiemy sobie wyobrazić. Wystarczy przestać się bronić, nabrać dystansu, nie walczyć z tym, a nasze życie diametralnie zmieni się na lepsze. Czasem trzeba skapitulować, poddać się, zrezygnować z walki, która przynosi tylko chaos i w tej nowej sytuacji umieć znaleźć w sobie to lepsze "ja". Kiedy przestaniemy walczyć wiecznie ze sobą, pokój nastąpi na wszystkich innych polach naszego życia.
Zbaczając może z tematu, ogromną siłę wtedy, w tym kulejącym zdrowiu, dawał mi nie żaden bóg czy wiara, ale właśnie ich brak. Żałuję jedynie, że tak długo szukałam, że nie udało mi się odnaleźć mojej drogi wcześniej. Do tego momentu byłam wystraszoną małą dziewczynką. Bałam się zadawać pytania, ze strachu, jaka mogłaby być odpowiedź. Panicznie bałam się śmierci. Żyłam w ciągłym napięciu, pełna lęków i fobii. Kościół zmieniał mnie na gorsze, wpędzał mnie w ciągłe poczucie winy, zagubienie, lęk, strach, co miało swoje następstwa w życiu emocjonalnym. Najważniejsze to nie zadawać pytań, wykonywać polecenia, trzymać się nakazanych reguł i autorytetów, bo inaczej... I tu cała lista konsekwencji. Najgorsze było to, że nie miałam własnego zdania i co gorsze, nie mogłam go mieć. Najsłabsze osobniki, tak jak ja, nie miały żadnych szans. Uciekałam od ludzi i realnego świata. Kościół plus to, co w życiu przeszłam, stworzyło mieszankę wybuchową wręcz. Na początku bałam się wątpliwości i przez lata je odrzucałam, co również stwarzało problemy. Potem jednak stopniowo zaczynałam je wyjaśniać i szukać siebie w tym wszystkim, co przyniosło wyzwolenie. To tak, jakby świat nagle stanął do góry nogami! Niewiara zmieniła moje postrzeganie drugiego człowieka. To jest dla mnie jedna z najważniejszych zmian. Zniknął lęk przed ludźmi, wzrosło poczucie własnej wartości, bo jeśli kuleją gdzieś relacje z samym sobą, to samo dzieje się w relacji z innymi. Dziś nie boję się ani ludzi, dialogu, nawiązywania znajomości i wszelkich zmian ani samotności. Co ważniejsze, lubię rozmawiać z ludźmi i nie boję się wyrażania własnego zdania. To wyzwolenie nauczyło mnie asertywności i cieszenia się życiem. Zupełnie inne znaczenie zyskało pojęcie DOBRA i ZŁA. Wyzwolenie z więzów Kościoła nie oznaczało dla mnie porzucenia zasad, a jedynie ich zmianę.
Nie robię niczego ze strachu czy z powodu narzuconych mi zasad. Każdy wybór jest moim ŚWIADOMYM wyborem, nie pozbawionym norm moralnych. Gdy byłam osobą wierzącą, w tamtym czasie brakowało mi własnego, niczym nie skrępowanego wyboru oraz własnego, innego zdania. Brakowało mi powietrza, wolności. Nie przeraża mnie brak zrozumienia ze strony wierzących. Rozumiem ich, przecież sama kiedyś byłam wierząca. Jeśli chodzi o mnie, ja nie widzę żadnego muru między różnymi światopoglądami. Jeśli to Ci daje szczęście i w tym się spełniasz oraz ta droga Ci odpowiada, to ok. Mnie odpowiada ta droga i ona daje mi siłę, by pokonywać wszelkie trudności. Nie ja ten mur buduję. Dla mnie jest miejsce dla wszystkich
Świat ciszy był dla mnie cudownym ukojeniem i nadal jest, bo daje mi to, czego nigdy nie dał mi żaden dźwięk, choćby najpiękniejszy. Tego nie da się tak opisać, nie da... To najlepsze doświadczenie, jakie mogło mnie spotkać, choć niezwykle bolesne. Zdaję sobie sprawę z tego, że ten odzysk jest w promocji, która kiedyś może się skończyć. Godzę się z tym, że ta cisza znów może kiedyś zapaść. Już się jej nie boję. Kolejny raz nie zdecydowałabym się przejść tej drogi do świata dźwięków. Jeśli kiedyś zapadnie cisza, przywitam ją ze spokojem. Siłę czerpię z mojego wnętrza, z miejsca, w którym przebywam i prawdziwej wolności, jaką odczuwam. Nie potrzebuję do tego żadnego boga.
Życie czasem zmusza nas do sytuacji, których nie chcemy, przed którymi się bronimy i których nie umiemy sobie wyobrazić. Wystarczy przestać się bronić, nabrać dystansu, nie walczyć z tym, a nasze życie diametralnie zmieni się na lepsze. Czasem trzeba skapitulować, poddać się, zrezygnować z walki, która przynosi tylko chaos i w tej nowej sytuacji umieć znaleźć w sobie to lepsze "ja". Kiedy przestaniemy walczyć wiecznie ze sobą, pokój nastąpi na wszystkich innych polach naszego życia.
Zbaczając może z tematu, ogromną siłę wtedy, w tym kulejącym zdrowiu, dawał mi nie żaden bóg czy wiara, ale właśnie ich brak. Żałuję jedynie, że tak długo szukałam, że nie udało mi się odnaleźć mojej drogi wcześniej. Do tego momentu byłam wystraszoną małą dziewczynką. Bałam się zadawać pytania, ze strachu, jaka mogłaby być odpowiedź. Panicznie bałam się śmierci. Żyłam w ciągłym napięciu, pełna lęków i fobii. Kościół zmieniał mnie na gorsze, wpędzał mnie w ciągłe poczucie winy, zagubienie, lęk, strach, co miało swoje następstwa w życiu emocjonalnym. Najważniejsze to nie zadawać pytań, wykonywać polecenia, trzymać się nakazanych reguł i autorytetów, bo inaczej... I tu cała lista konsekwencji. Najgorsze było to, że nie miałam własnego zdania i co gorsze, nie mogłam go mieć. Najsłabsze osobniki, tak jak ja, nie miały żadnych szans. Uciekałam od ludzi i realnego świata. Kościół plus to, co w życiu przeszłam, stworzyło mieszankę wybuchową wręcz. Na początku bałam się wątpliwości i przez lata je odrzucałam, co również stwarzało problemy. Potem jednak stopniowo zaczynałam je wyjaśniać i szukać siebie w tym wszystkim, co przyniosło wyzwolenie. To tak, jakby świat nagle stanął do góry nogami! Niewiara zmieniła moje postrzeganie drugiego człowieka. To jest dla mnie jedna z najważniejszych zmian. Zniknął lęk przed ludźmi, wzrosło poczucie własnej wartości, bo jeśli kuleją gdzieś relacje z samym sobą, to samo dzieje się w relacji z innymi. Dziś nie boję się ani ludzi, dialogu, nawiązywania znajomości i wszelkich zmian ani samotności. Co ważniejsze, lubię rozmawiać z ludźmi i nie boję się wyrażania własnego zdania. To wyzwolenie nauczyło mnie asertywności i cieszenia się życiem. Zupełnie inne znaczenie zyskało pojęcie DOBRA i ZŁA. Wyzwolenie z więzów Kościoła nie oznaczało dla mnie porzucenia zasad, a jedynie ich zmianę.
Nie robię niczego ze strachu czy z powodu narzuconych mi zasad. Każdy wybór jest moim ŚWIADOMYM wyborem, nie pozbawionym norm moralnych. Gdy byłam osobą wierzącą, w tamtym czasie brakowało mi własnego, niczym nie skrępowanego wyboru oraz własnego, innego zdania. Brakowało mi powietrza, wolności. Nie przeraża mnie brak zrozumienia ze strony wierzących. Rozumiem ich, przecież sama kiedyś byłam wierząca. Jeśli chodzi o mnie, ja nie widzę żadnego muru między różnymi światopoglądami. Jeśli to Ci daje szczęście i w tym się spełniasz oraz ta droga Ci odpowiada, to ok. Mnie odpowiada ta droga i ona daje mi siłę, by pokonywać wszelkie trudności. Nie ja ten mur buduję. Dla mnie jest miejsce dla wszystkich
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz