Październik 2001
OD KARŁA DO GENIUSZA.
Siedząc dzisiejszego ranka, jak zwykle przy kawie, nagle, bez jakiegokolwiek związku, pojawia się myśl; myśl nie jest moja.
Na pewno nie powstała we mnie, gdyż nie o tym w tej chwili myślałem. A
jednak się pojawiła, przyleciała jakby z innej planety, a ja jestem
najwidoczniej tylko odbiornikiem, którego zadaniem jest jej
przetworzenie, wykorzystanie, lub też odesłanie dalej, co najczęściej ma
miejsce. Dotychczas byłem przekonany, że myśl jest tylko i wyłącznie
moja, że powstała we mnie. To przywłaszczenie sobie czegoś, co nigdy
moje nie było, czyni najwięcej spustoszeń, gdyż prowadzi to do
zafałszowania prawdy.
Gdyby była moja, wiedziałbym, w jakich
okolicznościach powstała, co z nią uczynić, jak ją wykorzystać z
pożytkiem dla siebie. Wiedza o niej jest zerowa, co najwyżej wydaje mi
się, że jestem jej stwórcą, wydaje mi się również, że wiem o niej
dostatecznie dużo, co stwarza tylko pozory.
Życie w tych pozorach, a jest ich każdej
chwili bardzo wiele, czyni mnie jedynie karłem, ignorantem a nawet
głupcem. To z tego powodu spotyka mnie tak wiele niemożności, łącznie z
tą, że chociaż jestem zdrów i pełnych sił, nie potrafię znaleźć dla
siebie miejsca, nie wiem, co i jak czynić, by żyło mi się dobrze.
Wychowałem się w otoczeniu
chrześcijaństwa, które od najmłodszych lat, miało na mnie kolosalny
wpływ. To ono decydowało o moim światopoglądzie, o nabytej wiedzy,
dosłownie o wszystkim, co o mnie stanowiło. Ponieważ od najmłodszych
lat, skazany byłem na zależność od zupełnie mi obcych ludzi, ponieważ
wychowywany byłem w przeróżnych państwowych instytucjach, moja wola
została na pewno złamana, co uczyniło mnie takim a nie innym. Jedynym
tego plusem było to, że bardzo często rodził się we mnie bunt, i to
przeciwko wszystkiemu, co nie odpowiadało mojemu sposobowi myślenia.
Oczywiście, zrozumiałem to dopiero
niedawno, gdzieś w okolicach moich 50-tych urodzin, choć i wcześniej to
się pojawiało, tyle tylko, że nie wiedziałem, co z tym zrobić.
Dzisiejszego poranka, 14 października 2001 roku, dotarło w końcu do mnie
coś, co jeszcze w tej chwili, a upłynęło już kilka godzin, nie może mi
się pomieścić w głowie.
Samo uświadomienie sobie, czegoś
takiego, że myśl nie jest moja, że także pragnienie takim nie jest,
przewraca całkowicie dotychczasowe wyobrażenia. Burzy ustalony dotąd
porządek, który oparty został na ustalonych przez innych prawach,
zasadach, normach, którym przecież przez całe życie dawałem wiarę.
Jakże inaczej brzmią w tej chwili słowa Jezusa; kto ma oczy niechaj patrzy, kto ma uszy niechaj słucha, w których to przekazuje on wiedzę pozbawioną wpływu jakiegokolwiek autorytetu.
Kto w tej chwili widział i słyszał tylko
jego, był tylko karłem. Cechą karła jest nie umiejętność widzenia i
słyszenia, a więc uleganie tylko temu, co odbierają zmysły, co
uniemożliwia wpatrzenie się i w słuchanie w siebie.
Gdy Jezus mówił; ...każdy może czynić to samo, albo jeszcze więcej...,
przekonywał wszystkich do wejrzenia w siebie, uwierzenia sobie, a nie
tylko dawanie wiary autorytetom, do których i siebie zaliczał.
Twórcy kościoła chrześcijańskiego
wiedzieli bardzo dobrze, czego nauczał, mieli dostęp do wielu przekazów,
a nawet dokumentów z tamtych czasów, uznali to jednak za niebezpieczne,
gdyż nauki te pozbawiały ich znaczenia, jakie sobie przypisali. To
przyczyniło się do stworzenia karłów, których w obecnych czasach jest
tak wielu. Wszyscy oni ograniczają się jedynie do słuchania innych, do
wpatrywania w ich osiągnięcia, do naśladownictwa, co nigdy nie uruchomi
ich geniuszu, w który są wyposażeni.
Ciało, a więc wszelka materia, to tylko
jedna strona medalu, i to strona wcale nie najważniejsza, gdyż
najważniejsze sprawy dzieją się po drugiej stronie, którą bezustannie
ignorujemy, gdyż nie potrafimy jej dojrzeć, ani tym bardziej zrozumieć.
Geniusz nie zajmuje się tylko materią,
choć na pewno jej nie lekceważy. Stara się przeniknąć to, co wydaje się
nie do przeniknięcia, zrozumieć niezrozumiałe, ujrzeć niewidoczne.
Wykorzystuje swoje myśli, jako bezustannie napływające z nieznanych
stron, nie przywłaszczając ich sobie. Cały czas szanuje to, co jest
wokół, zdając sobie cały czas sprawę z tego, że jest nieodłączną częścią
całości, której nie wolno rozdzielać.
Sądząc, że myśli są moje, że powstały we
mnie, nie dopuszczam do siebie innych możliwości, tkwiąc zarazem w
fałszywym przekonaniu, co ma swoje skutki. Skutkami tymi są,
niezrozumienie, bez którego nic nowego dokonać się nie może.
Wczoraj np. w telewizji podano takie zdanie; papieża nazywa się Janem Pawłem wielkim. Tak właśnie tworzy się autorytety jak i miliardy karłów, które nie potrafią zrozumieć, że nie było, nie ma i nigdy nie będzie wielkich, czy jakby ich tam jeszcze nie nazwać. Każdy, kto dopuszcza możliwość istnienia wielkiego, dopuszcza także możliwość istnienia karła, którym sam się staje. Sam już ten fakt, jest wystarczającym powodem, żeby zablokować w sobie możliwość widzenia siebie, jako geniusza, a tym samym zaistnienia, odpowiednich do tego warunków.
Cały czas jestem odbiornikiem,
nastawionym na odbiór fal, płynących bezustannie z bliżej nieznanego
miejsca. Poszukiwanie tego miejsca, jest niepotrzebną stratą czasu, jak i
energii, którą powinienem wykorzystać w zupełnie innym celu. Celem tym
jest dostrojenie całego swego organizmu, do odbierania i przetwarzania,
do wykorzystywania tych informacji, dla swojego dobra.
Możliwe, że mówiąc często o ignorancji, o
złudzeniach czy pozorach, mistrzowie dalekiego wschodu mieli na myśli
właśnie to, że człowiek uważa się za najmądrzejszego, że nie jest w
stanie dostrzec faktów, które cały czas mają miejsce. Ta ignorancja, to
również fałszywe sądzenie, że moje myśli są moją własnością, co rodzi
fałszywe przekonanie, że mogę wszystko, podczas gdy fakty ukazują z całą
wyrazistością, niemoc, którą się charakteryzuję.
Im bardziej pragnąłem wygrać, a
pragnienie to rzeczywiście było mocne, tym bardziej ukazywała się moja
niemoc jego zrealizowania. I chociaż często zastanawiałem się nad tym,
czym jest moje pragnienie, nie potrafiłem go zrozumieć. Ba, nawet nie
wiedziałem, czym ono jest.
Dzisiaj, dopuszczając do siebie po raz
pierwszy myśl inną od dotychczasowych, spojrzałem jakby z drugiej strony
na to, co cały czas jawiło mi się, jako rewers. Widzenie i postrzeganie
tylko jednej strony medalu, nigdy nie odda o nim całej prawdy, a tak
właśnie cały czas postępowałem.
Dzisiejszy sen, bardzo wyraźnie mówił do mnie; materia, to tylko jedna strona medalu, i to wcale nie najważniejsza. Zawarta była w nim pewna sugestia, którą każdej chwili mogłem przeoczyć, skupiając się tylko na jednej stronie.
Myśl nie pochodzie ze mnie.
Jakież jest to dziwne, jak niezrozumiałe, szczególnie, gdy spojrzę na to
ze strony dotąd mi znanej. To jednak mówi coś bardzo konkretnego, i
chociaż wciąż jeszcze nie wiem, co, wiem, że nie wolno mi tego
lekceważyć.
Dotychczas nigdy coś takiego nawet nie
przeszło mi przez myśl, stąd zaskoczenia, a nawet zaszokowanie. Gdy
jednak przez chwilę zwracam na to baczniejszą uwagę, zaczynam dostrzegać
jakieś mgliste kształty czegoś nowego, co rzuca zupełnie inne światło.
Nagle to, co dotąd postrzegałem, jako prawda, jawi się, jako fałsz. To
zmusza do postrzegania myśli, jako coś o niewyobrażalnych możliwościach.
Nagle dostrzegam myśli, jako jedyny środek lokomocji, potrafiący
przenosić w czasie i przestrzeni, i to natychmiast. A kiedy uzmysłowię
sobie, czym jest wszechświat, że jest bez końca, jawi się odpowiedź na
pytanie, jak pokonywać te niekończące się przestrzenie.
Tylko myśl jest w stanie po nich się
poruszać, bez koniecznego zaopatrywania w paliwo czy części zamienne.
Myśl jednak bez odpowiedniej wyobraźni, jest nieprzydatnym narzędziem,
czego dowody cały czas otrzymujemy.
Myśli przychodzą i odchodzą, jak te
chmury na niebie, którym nie przypisuje się żadnego znaczenia. Człowiek
jest wyłącznie odbiornikiem, może jedynie dostroić się do ich odbioru, a
więc także wykorzystać je jak najlepiej dla siebie, lub też, co ma
najczęściej miejsce, stać się przekaźnikiem, od którego odbijają się, by
podążyć dalej.
Myśl, która się pojawia, nigdy nie
pojawia się bez potrzeby, niesie, bowiem ze sobą, konkretne dla mnie
informacje, które, jeżeli podejdę do nich z odpowiednią powagą,
poinformują mnie o aktualnym stanie, w tym także o zagrożeniach, które
tuż obok się znajdują. Skupianie się na poszukiwaniu, skąd pochodzą, czy
też na tym, kto lub co je wysyła, jest stratą czasu jak i energii, gdyż
ta wiedza jest mi do niczego nie potrzebna, może jedynie zaśmiecić mój
umysł, z czym niebawem nie będę mógł sobie poradzić.
Ilekroć komukolwiek dam wiarę, tylekroć
oddalam się od prawdy. Wpatruję się niczym chłop w obraz, który nie chce
do mnie przemówić, choć bardzo tego pragnę. Jestem ślepy i głuchy, gdyż
nadaję znaczenie tylko temu, co moje zmysły potrafią postrzegać,
zapominając o tym, że posiadam coś jeszcze, co mogłoby wielce pomóc w
lepszym zrozumieniu.
Tym czymś jest mój umysł, moja intuicja,
mój osobisty punkt widzenia, który z różnych powodów, jest przeze mnie
samego zamykany w więzieniu, byle tylko nie narazić się wielkim tego świata, co oczywiście jest moim przyzwoleniem na tkwienie w niewoli. Tkwienie w niej jest wynikiem mojego uzależnienia od karłów, których fałszywie zwę geniuszami, przypisując im moce, których nigdy nie posiadali.
Np. papież, którego zwie się
autorytetem, nawet wielkim, nie jest w stanie przeciwstawić się
skostniałym poglądom, dogmatom, i temu wszystkiemu, z czego zbudowany
jest cały kościół chrześcijański. Stał się jego cząstką, stał się takim
samym fałszerzem, jak otaczający go doradcy, gdyż nigdy nie wyjawił
prawdziwych nauk Jezusa, ograniczając się jedynie, do nic nieznaczących
stwierdzeń, będącymi powielaniem fałszu i oszustwa.
Kto chce niechaj go czci, niechaj uważa
go za większego od Boga. Jest to tylko jego sprawa. Lecz na pewno takim
sposobem nie przyczyni się do odejścia od kultywowania w sobie karła. Nigdy nie zostanie geniuszem, gdyż czyni wszystko, by być tylko karłem.
Karzeł i geniusz,
to dwie przeciwstawne sobie istoty człowieczeństwa. I chociaż mówi się,
że nie ma dualizmu, czyli dwuznaczności, w tym przypadku sami ludzie
starają się udowodnić, że jest inaczej.
Cały czas funkcjonuje w nas poczucie
niegodności, wręcz pomiatanie swoją osobą, w czym wielce przydatny
okazuje się kodeks moralny, który konsekwentnie podtrzymuje wszystko, co
służy przekonaniu o własnej nicości. Jeżeli dodać do tego, kolejne
fałszywe przekonanie, że mogę wszystko, czego tylko zapragnę, uważając
swoje myśli za swoje, popełniam kolosalny błąd, polegający na tym, że
nie dopuszczam niczego, co pochodzi z zewnątrz, stając się osobą wielce
ograniczoną.
Kto wie, czy właśnie ten błąd nie
przyczynia się do wzrostu egoizmu, źle pojmowanym, który przynosi
jedynie szkody. Z jednej strony chcę nim być, szczególnie, gdy czegoś
zapragnę, lecz podświadomie, prawie automatycznie wykluczam to, czego
pragnę, co jest niezgodnością intencji, słów i czynów. Dzieje się tak,
dlatego, że kodeks moralny, który funkcjonuje we mnie automatycznie, nie
daje nigdy znać o swoich zamiarach, najczęściej, więc jestem nieświadom
jego istnienia.
Od wczorajszego dnia, kiedy to po raz
pierwszy pojawiło się przypuszczenie, że myśli nie pochodzą ode mnie,
dokonało się pewne przewartościowanie, które w radykalny sposób zmieniło
moje widzenie świata. Nie ma w nim tego uporczywego trzymania się
zasad, praw czy innych wymyślonych przez człowieka reguł, gdyż świadom
jestem tego, że oprócz świata materialnego, istnieje jeszcze coś, czego
wprawdzie wytłumaczyć nie sposób, lecz tylko, dlatego, że wciąż obracamy
się wokół tych samych słów, które są jedynie namiastką prawdziwych
możliwości.
Karzeł posługuje się tylko tym,
co zna, nigdy nie wykracza poza ustalone reguły, bojąc się panicznie
czegoś nowego. Dla niego nowe, to śmierć, postrzegana zresztą, jako
koniec materii, nigdy zaś, jako narodziny. A przecież tylko to, co się
rodzi, jest zarazem nadzieją na lepsze, gdyż stare, jako sprawdzone,
jest już wiadomą, od której powinno się uciekać.
Ostatnio prezentuje się w mediach sporo
informacji na temat fanatyków religijnych. Ich sposób zachowania
najlepiej uwidacznia, jak jest to niszczące, gdyż ludzie ci, nie
potrafią posługiwać się swoim rozumem. Jedyne, co potrafią, to reagować
na zachowania swoich przywódców, którzy bardzo dobrze wiedzą, co
stworzyli, i dokąd zaprowadzi, ta zaprogramowana w nich nienawiść. Nie
chodzi tu tylko o fanatyków Islamu. Problem jest o wiele szerszy, gdyż
dotyczy wszystkich religii, także chrześcijańskiej. Psychoza, która ich
ogarnia, zawsze ma miejsce w tłumie, bardzo rzadko wówczas, gdy
występuje pojedynczy osobnik.
Taki karzeł nie jest w stanie
odróżnić jednego od drugiego, dla niego znaczenie ma tylko to, co mówi
przywódca, jest, więc ubezwłasnowolniony, jest maszyną, robotem, nigdy
człowiekiem. Szkoda mi tych karłów, lecz jest to wszystko, na
co mogę się zdobyć. Nie jestem w stanie im pomóc, gdyż nie mogę
występować przeciwko ich woli. Mogę tylko przyglądać się ich powolnemu
staczaniu.
Geniusz człowieka,
to możliwości natychmiastowego rozróżniania, i nie tylko przy pomocy
zmysłów zewnętrznych, gdyż te są mimo wszystko, wielce ograniczone. Geniuszem
jest każdy, kto potrafi korzystać z usług zmysłów duchowych, a więc
tych, o których wiemy tak mało. Wiedza ta jest tak skąpa tylko, dlatego,
że w olbrzymim stopniu zdajemy się wyłącznie na autorytety, że darząc
ich zaufaniem, przypisujemy im automatycznie, największe znaczenie,
ograniczając w ten sposób swoje możliwości. Ufność w ich możliwości jest
tak wielka, że cokolwiek powiedzą, staje się święte. Kiedy np.
stwierdzą, że ten jest chory, zdecydowana większość widzi tę osobę
chorą, choć prawda o tej chorobie jest zupełnie inna. Taka jest siła
sugestii, a kiedy poparta jest uznanym autorytetem, bardzo trudno jest
się jej oprzeć.
Geniusz odrzuca wszelkie
autorytety, łącznie z bogiem, gdyż doskonale wie, jak wielkie jest to
ograniczenie. Człowiek nie jest w stanie uwolnić się od niego, dowiodły
tego minione wieki, cała historia usiana jest dowodami zgubnego
działania uzależnienia.
Czy człowiek, którego autorytety uznały
za psychicznie chorego, jest naprawdę chory? Czy to, że zachowuje się
inaczej, że nie rozumiemy jego mowy, że nie potrafimy nawiązać z nim
kontaktu, jest wystarczającym powodem, by za nienormalnego go uznać?
A może to my jesteśmy nienormalni?
Jeżeli patrzę na tego człowieka,
posługując się wyłącznie, wzrokiem i słuchem, widzę tylko jedną stronę
medalu, widzę obraz materii, a więc płaski, bez jakiejkolwiek głębi.
Oceniam go wyłącznie na podstawie zdobytej wcześniej informacji,
sięgając do znanych sobie szufladek, w których mam poukładane pojęcia i
nazwy. Posługuję się tylko szablonami, co uniemożliwia mi właściwą
ocenę.
Jak długo posługiwać się będę tylko
szablonami, tak długo będę ich niewolnikiem, nigdy nie uda mi się
dostrzec czegoś innego, wyjść poza obcy sobie sposób myślenia.
O wiele lepszym rozwiązaniem jest
wsłuchanie się w głos tego szaleńca. Muszę zaprzestać klasyfikowania,
wydawania opinii z góry, a także ulegania jakiejkolwiek sugestii.
Gdy przechodzę obok takiego człowieka, najczęściej stwierdzam; wariat.
W ten sposób wydaję werdykt, nie czyniąc niczego, by poznać, choć
częściowo dany przypadek. Opieram się wyłącznie na opinii lekarzy,
wychodząc z założenia, że są specjalistami.
Byłem kiedyś w szpitalu psychiatrycznym,
doświadczyłem sam na sobie postępowania psychiatrów i psychologów,
doświadczając tam niebywałych zdarzeń. Pośród nich, najczęściej
spotykałem się z obojętnością, z podchodzeniem do chorych, niczym do
istot niezasługujących na najmniejszą nawet uwagę. Ileż to razy, ci niby
wariaci, ustawiali się pod gabinetem lekarza czy ordynatora, wręcz
pragnąc rozmowy, lecz ci tego widzieć nie mogli, gdyż w tej chwili
bardzo byli zajęci piciem kawy i pogawędkami. Każdy człowiek ma potrzebę
wyrzucenia z siebie swoich udręk. Jest taki moment, kiedy uczyni to bez
najmniejszych oporów, wręcz chętnie. Jest to jednak tylko chwila,
której przegapienie przez lekarza, zamyka wrota, których potem już,
otworzyć nie sposób.
Ostatnio wiele czasu spędzam przy
telewizorze, skupiając swoją uwagę na programach przyrodniczych i
Discovery. Ponieważ są to programy edukacyjne, występuje w nich wielu
tzw. „znawców”, z których większość okazuje się twardogłowymi, tak jakby
ich wiedza była bezwzględną prawdą. Widać to szczególnie pośród
egiptologów, choć i inni nie pozostają za nimi zbytnio w tyle, starając
się im dorównać. Efekt tego jest dość dziwaczny, gdyż to, co jeden
„udowodnił”, inny przyjmuje za prawdę, broniąc jej zaciekle, nie
dopuszczając do siebie innych możliwości, choć tych wykluczyć nie
sposób. Nie ma w nich żadnej elastyczności, choć przeszłość nie może być
przedstawiona, jako bezwzględna prawda, gdyż jej już nie ma, a to, co
uczeni czynią jest zwykłym gdybaniem, przypuszczaniem, domysłami.
Słuchając ich wywodów, cały czas widzę
ich, jako studentów, posługujących się czyjąś wiedzą, tak bardzo
zależnych od swoich profesorów, od których zależy czy ukończą studia. Ta
zależność jest bardzo istotna, to ona sprawia, że uczą się na pamięć
czyichś metod, pomysłów itp., przyjmując je w końcu za swoje. Tak oto
stają się niewolnikami, nierozumiejącymi, że jest to dla nich największe
ograniczenie.
Każde kurczowe trzymanie się swoich
poglądów, prowadzi nieuchronnie do fanatyzmu. Nie od dzisiaj wiadomo, że
wszystko jest tylko względne, dał temu wyraz sam Einstein w swojej
teorii względności. I nie chodzi o to, by wierzyć mu bezgranicznie, gdyż
to jest niebezpieczne, lecz o to, żeby bezustannie poszukiwać, by
wysłuchiwać powstających gdzieś wewnątrz wątpliwości, co prowadzi do
poszukiwań, a te kończą się jakimś znalezieniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz